DLACZEGO MOJE DZIECKO TAK SŁABO SIĘ UCZY?

 

czyli sakramentalne pytanie rodziców

 

 

            Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Piszę wbrew pozorom, gdyż samo ciśnie się na usta bo uczy się za mało lub wcale. Tymczasem obiegowa prawda, mówiąca o tym, że jeśli ktoś uczy się dużo, to musi uczyć się dobrze (czyli dostawać w szkole dobre stopnie) często zawodzi.

            Każdy z nauczycieli, uczących dowolnego przedmiotu, potrafi z całą pewnością wskazać ucznia (uczniów?), którzy dostając jedynkę z odpowiedzi czy z klasówki zaklinają się, że uczyli się, i to dużo. Oczywiście nie twierdze, że zawsze jest to prawda[1]. Z pewnością jednak pewien odsetek uczniów faktycznie się uczył. Tyle, że kompletnie bez efektu.

            Wydaje się, że również wiedza rodziców na temat tego, czego potrzeba dziecku, by się uczyło efektywnie, jest często znikoma. Prawie zawsze można usłyszeć odpowiedź, że dziecko powinno mieć swój pokój, względnie inne swoje miejsce pracy (chociaż biurko). Znacznie rzadziej że sprzyja nauce wyznaczenie stałych godzin dnia, na nią przeznaczonych. I że jest to dobrym zwyczajem nie tylko wtedy, gdy dziecko ma 10 czy 12 lat, ale także wtedy, gdy kończy szkołę średnią będąc osobą prawnie dorosłą. Działają tutaj czynniki czysto biologicznej natury: wyznaczenie stałej porty uczenia się po pewnym czasie przyzwyczaja organizm do tego, że pora ta jest czasem aktywności intelektualnej, a więc czas jest lepiej wykorzystany, bo uczymy się szybciej.

            I to właściwie wyczerpuje tematykę sposobów na dobrą naukę, z jaką najczęściej mamy do czynienia. Tymczasem pomija się ogromną sferę oddziaływania na płaszczyźnie dzieci  rodzice, którą z grubsza można określić jako motywowanie.

            Czytelnik powie w tym momencie: Oczywiście, motywacja jest ogromnie ważna! Nawet być może doda I lepiej nagradzać niż karać. Jest to bezsprzecznie prawda. I lepiej nagradzać, w dodatku nagrodą adekwatną do włożonego wysiłku ORAZ do efektów  w tej właśnie, a nie odwrotnej, kolejności. Jednak nie tego typu motywacja jest tematem moich rozważań. Chciałabym bowiem wskazać na ten typ motywowania, o którym często zapominamy, choć jego oddziaływanie jest niezmiernie silne. Mam na myśli motywowanie poprzez przykład własny.

            Jak często jest przecież tak, że wracając do domu narzekamy: szef jest niesprawiedliwy, my się tak staramy, ale i tak to inni dostają premię, choć nam się należy. A kto jest szefem naszego dziecka? Nauczyciel! Dajemy jasną przesłankę, że efekt pracy nie zależy od wysiłku, i choćbyśmy potem powtarzali ucz się, Jasiu, ucz, spotka cię nagroda dziecko jakoś tak nie do końca nam wierzy. Mówimy: Po co oni was tego uczą? I tak się to do niczego nie przyda! Co za głupoty! No właśnie.

            Czasami jest tak, jakbyśmy chcieli jednocześnie przekazać dziecku dwie prawdy: świadomie mówimy, że nauka jest ważna, da w przyszłości dobre życie, pozwoli być kimś, cokolwiek miałoby to znaczyć. Nieświadomie i mimochodem przekazujemy jednak coś zupełnie innego: przekonanie o jej bezsensowności, o tym, że nic nie daje i do niczego nie prowadzi, jest tylko stratą czasu.

            A dziecko? Jak to dziecko. Trochę nas słucha, więc się uczy. Ale też trochę nas słyszy inaczej. Więc uczy się jakoś... bez przekonania. Bo w końcu tata też miał tróję z matmy i jakoś żyje.

 

 

Mgr Danuta Olszewska


 

[1] Podobnie jak nie twierdzę, że w więzieniach siedzą sami niewinni obywatele, którzy przypadkiem dostali się w tryby sprawiedliwości, zostali przez nie wciągnięci i zupełnie niewinnie osadzeni w zakładzie karnym.

 

        .